Leszek Herman
Dawno, dawno temu (prawie dziesięć lat – czas leci) nadzorowałem pewną wielką budowę i miałem już tak wszystkiego dość, że stwierdziłem, że muszę znaleźć sobie jakąś odskocznię. Rower i basen nie wystarczały, zwłaszcza że nie miałem na nie ciągle czasu. Przyszedłem więc do domu i pomyślałem, że napiszę opowiadanie. Miała to być jakaś historia o poszukiwaniu skarbów. Wymyśliłem bohatera i napisałem pierwszy długi akapit. Koleś był moim kompletnym przeciwieństwem, pracował właśnie przy jakichś wykopaliskach i natknął się na pozostałości jakiejś krypty. Mój brat, któremu dałem to do przeczytania, stwierdził, że gość jest psychopatą, nie ma ochoty o nim więcej czytać i żebym dał sobie z tym lepiej spokój. Nie dałem i tak właśnie narodził się Igor Fleming – bohater kilku moich kolejnych książek, które wszystkie wydało warszawskie Wydawnictwo Muza SA. Ten pierwszy akapit o psychopacie Igorze nie był moją pierwszą próbą literacką.
Na przełomie tysiąclecia zajmowałem się pisaniem artykułów dla Gazety Wyborczej na temat tajemnic Szczecina. I nawet mnie to bawiło, dopóty, dopóki nie zmieniła się redaktorka i nie zaczęła wymagać ode mnie jakichś upiornych rzeczy związanych z interpunkcją (czy czymś tam, ale interpunkcja zawsze była dla mnie trudniejsza niż fizyka cząstek elementarnych, dlatego być może to zapamiętałem). Pamiętam też, że w Wyborczej, oprócz nabijania się z mojej interpunkcji, nazywano mnie też za plecami „docent”, więc nie było rady, trzeba było z tym skończyć. Nadal zajmuję się projektowaniem. Jestem współwłaścicielem Pracowni Projektowej Konserwacji Zabytków, a dodatkowo projektuję razem z bratem pod szyldem Herman. W 2017 roku włodarze Szczecina, w uznaniu za promowania miasta na kartach powieści, postanowili uhonorować mnie tytułem Ambasadora Szczecina, dzięki czemu dożywotnio mogę jeździć za darmo komunikacją miejską. Rok wcześniej, kapituła nagrody Szczecin Business Awards uznała mnie za Osobowość Regionu. Moje projektowanie wciąż przenika się z pisaniem, o czym często wspominam na mojej autorskiej stronie na Facebooku.
Moja pisanina jest najczęściej wrzucana do szuflady z napisem sensacja, ja sam jednak uknułem termin – powieść awanturniczo-przygodowa. Niezależnie od głównej kategorii lubię się zapuszczać w inne rejony – na przykład romansu historycznego czy ostatnio political-fiction, którą to tragiczną nazwę kreatywnie przerobiłem na paszkwil miejski. Mam straszną ochotę napisać typowe łzawe romansidło, ale jeszcze do tego nie dojrzałem. Moi czytelnicy chyba także nie. Ale nigdy nie wiadomo…
fot. Radek Kurzaj